Chorwacki Rejs Młodzieżowy 2013
Dokładnie dwa lata po pierwszym, klubowym rejsie w Chorwacji, odzwierciedlonym na tonach fotografii i w setkach wyjątkowych wspomnień, przyszła pora by ktoś wreszcie zweryfikował wiarygodność przywiezionych pamiątek i przemierzył te same szlaki w poszukiwaniu prawdy – w dobie komputerów zamieniających zdjęcie z butelką w zdjęcie z delfinem i telefonów zaparzających wyborne espresso, nie możemy dawać zwieść się pozorom. Jak się okazało, śmiałkowie nie tylko przekonali się na własne oczy o rzeczywistym uroku chorwackiego wybrzeża, ale również - podobnie jak ich przodkowie – zostali nim zniewoleni…

W ramach pierwszego młodzieżowego rejsu Jacht Klubu Nisko powstała dwunastoosobowa załoga: Staszek, Leszek, Szymon, Ola, Adrian, Zuza, Klaudia, Maciek, Karolina, Sylwia, Gosia i Michał. Okręt, który dzielnie nam służył, to Oceanis 473 „Bracera”.
sobota, 20.07.2013
Przygoda zaczyna się w Zadarze, do którego wszyscy – poza trzema sztukami - docieramy busem. Podczas gdy bus przedziera się przez dżunglę autostradowych korków, „trzy sztuki” (razem z dwoma towarzyszami: Darkiem i Andrzejem – aloha!) korzystają z chwili zwiedzając stare miasto i promenadę z organami wodnymi.
Korzystają też z wszelkich dóbr mariny, pomagając swoim organizmom poradzić sobie z dużo większą ilością słońca, niż ta którą zostawili w Polsce (dopiero po powrocie do kraju złudne nadzieje na ochłodę stopią się w skwarze, który będzie jeszcze gorszy niż w Chorwacji). Gdy tylko bus dociera do Zadaru, w kompletnej załodze udajemy się promem na wyspę Ugljan, do Sutomišćicy, gdzie odbieramy swój jacht.
Wieczór upływa bardzo szybko, pod znakiem pierwszych rejsowych instrukcji i planów, pierwszych szant i morskich opowieści, pierwszych kąpieli w Adriatyku, czyli jednym słowem - integracji.
niedziela, 21.07.2013
„Bracera” odbija od brzegu, z bakistami i lodówką wypełnioną zapasami na cały tydzień. Kierunek: południowy-wschód; prędkość: 3.5 kn; głębokość: 25 m; słońce: świeci.

Każdy zaprzyjaźnia się z jachtem i szybko znajduje swoje ulubione miejsce (dla większości najwygodniejsza okazała się być pozycja leżąca na dziobie). Po opłynięciu od dołu wyspy Pašman, dopływamy do zatoki Soline, gdzie parkujemy przy jednej z ostatnich boi. Resztę dnia spędzamy testując ładowność naszego pontonu,

odkrywając dzikie ścieżki prawie bezludnej wyspy,

kosztując zimnych napojów w małej przybrzeżnej restauracji - przypominającej niemal zapomnianą oazę na pustyni,

a także kąpiąc się, kąpiąc i... kąpiąc.

Obalamy również mit z filmu „Open Water 2”, w którym „uwięzieni” w wodzie bohaterowie nieudolnie usiłują wdrapać się na jacht od strony burty. Jak Szymek udowodnił, wyskakując z wody na 2 metry - da się. On by nie wskoczył? ON?

poniedziałek, 22.07.2013
Cały kolejny dzień to podróż do Trogiru. Jest to spory kawałek drogi, jednak Neptun zsyła nam pomyślny baksztag, w związku z czym nasza genua nie ma praktycznie żadnej okazji do narzekania na zbyt małe wybrzuszenie.

Płyniemy stosunkowo szybko. Część załogi śpi, część opala grzbiet, a reszta szlifuje swoje teoretycznie umiejętności dzięki cierpliwości i cennym uwagom kapitana. Pierwszy oficer jest natomiast odpowiedzialny za… weryfikację tychże umiejętności.

Po zbliżeniu się do celu, z różnych powodów decydujemy się spędzić noc w marinie Seget, tuż przed Trogirem, do którego – po rześkim prysznicu

i podwieczorku z mulami

- docieramy pieszo. Nie ma wśród nas chyba nikogo, komu nie spodobałyby się tego typu chorwackie portowe miasteczka. Przez parę godzin delektujemy się zatem spacerem klimatycznymi, wąskimi uliczkami, śpiewną atmosferą palmowej promenady, lodami w trzystu smakach i podziwiamy historyczne pozostałości architektury, których mury pamiętają opowieści wczesnośredniowiecznych rodzin.

wtorek, 23.07.2013
Po drodze do Szybenika robimy przerwę na kąpiel w zatoce Mirine, gdzie – dzięki magicznym właściwościom aparatu Klaudii i ultra-wodoodpornej kamery Szymka - eksperymentujemy z podwodnymi ujęciami.

Szybenik, już w samym przedsionku, robi duże wrażenie. Przycumowani dwa kroki od starówki, mamy wiele okazji na powtórkę z rozrywek Trogiru; niezwykła Katedra św. Jakuba, potężne motorowodne jachty sąsiadujące z naszą „drobną” 14-metrową łódeczką,

a nawet kolonia żółwi w fontannie.

Na deser wybieramy się na pobliskie wzgórze, do fortu Subićevac, z którego rozpościera się dość interesująca panorama na miasto, pobliskie wzniesienia, wyspy i morze.

Wieczorem, udając ulicznych grajków, zarabiamy niecałe 2 kuny wrzucone do kapelusza przez miejscowego dzieciaka, który z litości lub podziwu postanowił wynagrodzić śpiewających na środku deptaka przybyszów z gitarą, drumlą i puszką z ryżem.

Zespół jednak szybko się rozpada, prawdopodobnie z powodu miażdżącej popularności (znaczenia słowa „miażdżącej” nie będę tu jednak wyjaśniał).
środa, 24.07.2013
Środę poświęcamy na Skradin i wodospady Krka. Już sama droga z Szybenika do Skradinu, dzięki malowniczym kanionom, pozwala nacieszyć żądne wizualnych atrakcji oko.

Po zejściu na ląd od razu ustawiamy się w kolejce do promu, którym dopłyniemy do Parku Narodowego. Jak zwykle, temperatura na lądzie działa destrukcyjnie na nasze organizmy, a kolejka jest ogromna, stąd dzielimy się na dwuosobowe wachty, podczas gdy reszta szuka ochłody w cieniu, klimatyzowanej poczekalni, czy choćby zimnych napojach i lodach. Niewiele później wsiadamy na prom, dopływamy do wodospadów, obchodzimy je zaliczając wszystkie punkty widokowe,

a kończymy wycieczkę w wodzie – część tuż przy brzegu, część w basenie rzeki pod wodospadami. Miłe przeżycie, zwłaszcza po paru godzinach dreptania w upale.

Wieczorem, po powrocie do mariny i – jak co dzień – wyśmienitym, przygotowanym pod nadzorem Leszka posiłku,

zdobywamy kolejne wzgórze, z nieco mniej spektakularnym, ale również wartym odwiedzenia fortem z widokiem na okolicę.
czwartek, 25.07.2013
Skradin, rzeka Krka, jeszcze raz Szybenik, jego brama z twierdzą św. Mikołaja i znów jesteśmy gotowi ruszyć dalej, tym razem na północny zachód, w drogę powrotną.

Płyniemy, wypatrując jak co dzień delfinów. Prędzej czy później pojawiają się, ale daleko na horyzoncie, i ani rodzynki, ani szatańskie solówki na gitarze, ani żadne inne sztuczki nie zwabiają ich bliżej naszych burt. Płyniemy, i jak każdego poprzedniego i każdego kolejnego dnia, chwalimy kuchnię Leszka. Jak każdego poprzedniego i każdego kolejnego dnia, słuchamy rozmaitych morskich opowieści Staszka, coraz bardziej czując i doceniając klimat żeglarskich rejsów. Płyniemy, w stronę słońca, odpoczywając na wszelkie możliwe sposoby, we wszelkich możliwych pozycjach.

Od spania pod pokładem, po opalanie się na dziobie; od czytania biografii Papa Smerfa, po studiowanie map i przewodników po Adriatyku; od wyjadania zapasów z lodówki, po próby łowienia ryb. Są i tacy, którym nudzi się pokład jachtu, i korzystają z pokładu pontonu na holu.

Są nawet tacy, którym do takich rzeczy ponton nie jest potrzebny.

Skupieni na delfinach, zapominamy jednak o legendarnych morskich strzygach… syrenach, które porywają pod powierzchnię każdego napotkanego żeglarza, holowanego topless za jachtem na białej cumie. Tak, moi drodzy, one naprawdę istnieją.

Tuż po zachodzie dopływamy do zatoki Knež na wyspie Iž, po czym zrzucamy kotwicę, wyznaczamy warty i... odpoczywamy dalej.
piątek, 26.07.2013
Dziś oddajemy jacht. Do Sutomišćicy nie jest daleko, dlatego pozwalamy sobie na ostatnią zatoczkę, Pavlešina. A kto bogatemu zabroni? ;-)

Kolejne zdjęcia, kolejne nurki na bezdechu, krótkie pogawędki z rodziną małż, rozgwiazd i krabów, i lecimy dalej, uzupełnić zbiorniki paliwa. Wszystko idzie sprawnie, stąd niewiele później dobijamy ostatecznie do brzegu w Sutomišćicy, robimy w Preko (sąsiadującej mieścinie) małe zakupy na wieczór, wskakujemy na jeszcze jedną chwilę do wody (tego nigdy dość) i zasiadamy do (jeszcze raz zaznaczę) suto zastawionego stołu, dziękując kapitanowi i pierwszemu oficerowi za ostatni tydzień i powoli żegnając Chorwację.

Bawią się z nami wszyscy, łącznie ze stacjonującymi przy tej samej kei krajanami (znów, aloha!), mewami, gitarą, a nawet tą samą puszką ryżu (będącą wcześniej puszką piwa), która w Szybeniku posłusznie nadawała każdej pieśni sensu.

sobota, 27.07.2013
Pakujemy wszystko co nasze do busa, robimy pożegnalną fotkę na Oceanisie

i jedziemy do Preko, złapać prom do Zadaru. W Zadarze robimy jeszcze szybkie zakupy na drogę powrotną i, znów dzieląc się na „trzy sztuki” i resztę, żegnamy się. Bus, załadowany po brzegi, rusza w stronę autostrady, a „trzy sztuki” – Zuza, Michał i Gosia – czekają na nocny autokar do Polski, w międzyczasie polując na zimne napoje i cień, żeby choć trochę zrekompensować sobie chłodny podmuch wiatru, który ratował nasze spocone ciała przed natychmiastowym przegrzaniem się przez ostatnie 7 dni. Znajdując ochłodę we wspomnianych luksusach, spotykają też całe wybrzeże osób w żółtych koszulkach, gotowych do „skoku stulecia” (czy jakkolwiek sobie nazwali wielki skok na „trzy-czte-ry” do morza),

paradę zabytkowych automobili,

a także wyborne towarzystwo na ławce w parku – bezdomnego psa, który wreszcie tłumaczy Michałowi fenomen niezliczonej ilości bezdomnych kotów, które spotkał na ulicach Szybenika. Szkoda tylko, że nie idzie się z psami za granico dogadać po polsku. Dziewczyny, na szczęście, miały trochę lepszy pomysł na życie.

sobota, 3.08.2013
Po powrocie, prawie kompletna załoga spotyka się w Capri Nisko, pieczętując wyprawę toastem. Dla większości był to pierwszy rejs. I życzę, by dla nikogo nie był on ostatnim.

Copyright © 2013 Michał Barć |